Odkąd wróciłam ze Stanów postawiłam sobie za punkt honoru, że odwiedzę wszystkie krakowskie muzea. Pobyt w Kalifornii i coweekendowe wypady po okolicy uświadomiły mi, jak mało miejsc zeksplorowałam na swoim rodzinnym podwórku i jak wiele jest jeszcze do zobaczenia.

Swoją przygodę z muzeami zaczynam łagodnie, bo od sztuki współczesnej. W MOCAKu byłam już co prawda kilka lat temu, jednak jestem ciekawa co od tamtej pory się zmieniło, a nade wszystko co zmieniło się w moim postrzeganiu sztuki.

MOCAK – informacje podstawowe

Muzeum powstało w 2011. Mieści się na Zabłociu na terenie dawnej fabryki Schindlera. MOCAK stawia przed sobą dwa najważniejsze cele:

Przedstawianie sztuki ostatnich 20 lat w kontekście powojennej awangardy i konceptualizmu oraz wyjaśnianie sensu tworzenia sztuki poprzez wskazywanie jej poznawczo-etycznych wartości i powiązań z codziennością. (…) Ważnym zadaniem instytucji jest próba zmniejszenia uprzedzeń wobec sztuki najnowszej.

Muzeum możecie odwiedzać codziennie w godzinach od 11 do 19 z wyłączeniem poniedziałków. Normalny bilet to koszt 14 zł. Jako, że jesteśmy w Krakowie, muszę to powiedzieć – w czwartki wstęp jest jest darmowy, ale obejmuje tylko stale wystawy. Posiadacze Karty Krakowskiej mogą liczyć na 20% zniżki.

Wystawy, pokazy, wernisaże

W MOCAKu znajdziecie wystawy stałe i czasowe, ale też cyklicznie pojawiające się projekty tematyczne. Sztuka nie została tutaj wsadzona w sztywne ramy obrazów, ale przybiera rozmaite postaci: od rzeźb, przez instalacje artystyczne, aż po pokazy audio-wizualne. Nie forma a treść są tutaj najważniejsze. Chodźcie, pokażę Wam kila perełek.

Konstrukcja rzymskiego centuriona i sprzedawcy ulicznego

Przykuła moją uwagę, bo jest dość nietypowa jak na rzeźbę – prosta i harmonijna. Dzieło jest podwójnym portretem: antycznego dowódcy centurii oraz współczesnego sprzedawcy ulicznego. Artysta (Guido Casaretto) – jak wynika z opisu rzeźb – przedstawia ich niemal w identyczny sposób, pozbawiając wyznaczników, takich jak strój i fryzura, wskazujących na epokę, w której żyli. Pokazuje, że człowiek pozbawiony atrybutów jest cały czas sobą i funkcjonuje poza czasem.

Podoba mi się ta idea! Wpisuje się trochę w nurt minimalizmu. To, co mamy i czym się otaczamy wcale nie czyni nas lepszymi ludźmi. Przekaz daje do myślenia.

Połamana figura ze sali

Surowa, a jednocześnie trochę mroczna konstrukcja przedstawiająca człowieka pozbawionego korpusu. Bez opisu ciężko zinterpretować, co autor miał na myśli. O samym dziele czytamy tak:

Dyrektor wykopalisk w Pompejach, opracował technikę wykonywania odlewów ofiar wybuchu Wezuwiusza (79 n.e.). Przez niewielki otwór zrobiony w skamieniałym popiele wulkanicznym wlewał gips sztukatorski. Po usunięciu popiołu ukazywały się odlewy ciał ofiar erupcji. Odlewy te zainspirowały Daniela Arshama do stworzenia serii rzeźb. Artysta wykorzystał materiały naturalne, takie jak selenit, obsydian, piryt, popiół wulkaniczny i kryształ. Tym samym do wykonania przedstawień ludzi użył materiału, który przyniósł śmierć mieszkańcom Pompei. Pracę możemy odczytywać także jako symbol kruchości ludzkiego ciała.

Spokojne morze nie czyni dobrego żeglarza

A ta konstrukcja to cytat wzburzonych liter posadowiony – nie w tradycyjny sposób na ścianie – ale tym razem na posadzce. Przedstawia odwieczną prawdę życiową, że spokojne morze nie uczyni nas dobrymi żeglarzami. W tym wypadku odbiorca jest w stanie odczytać główną ideę autora bez konieczności sięgania do opisu dzieła. Fajny i sugestywny przekaz.

Cykl z Sewilli

Ta instalacja artystyczna składa się z brudnych naczyń, sztućców oraz resztek jedzenia. Kompozycja z daleka przypomina obraz, gdyż wisi na ścianie. Jak czytamy w opisie dzieła – ma to powodować niepokój grawitacyjny. Mnie natomiast ta konstrukcja ujęła czymś zupełnie innym – swoją brzydotą, która tak daleka jest od dzisiejszych idealnie skadrowanych zdjęć posiłków. Dzieło powstało w 1991 roku i wówczas jeszcze nikt nie czekał z rozpoczęciem posiłku do momentu zrobienia zdjęcia. Nikt też nie wchodził na krzesło w restauracji, aby złapać najlepszy kard. Było jakoś spokojniej i intymniej. Nie wszystko trzeba było pokazywać.

Sztuka wulgarna?

Ludzkie narządy intymne, w nieco wyuzdanej formie, jak widać też mogą być sztuką. To nie dzieło samo w sobie, ale fragment instalacji zbudowanej na bazie scenografii do sztuki Factory 2 w reżyserii Krystiana Lupy. Jak dobrze poszukacie, to znajdziecie fragment ze zdjęcia powyżej.

Za co lubię MOCAKa?

Przybliża mnie do sztuki, która nie jest celem w samym w sobie, ale zmusza do myślenia i refleksji nad własnym życiem. Tutaj koncept wygrywa nad kunsztem. Stalowa, z pozoru brzydka instalacja, może nieść niebywały przekaz. Tak samo kruk autorstwa Kintera skrzeczący: “time is money” na przemian z “fucking crisis”, nieustannie przypomina nam, że zwariowaliśmy na punkcie pieniędzy.

Muzeum cenię również za swobodę interpretacji. Nic nie jest tutaj narzucone. Nie ma sztywnych ram, ani jedynych godnych kierunków w sztuce. Dzieła “wyjęto ze złotych ram” i ubrano w codzienność, a sztuka stała się bliższa współczesnemu człowiekowi.

I najważniejsze – to element zaskoczenia. Większość z instalacji artystycznych bez przeczytania opisu była dla mnie kompletnie niejasna. Bo co mogą oznaczać dwie identyczne głowy mężczyzn przyczepione do ściany? – Praktycznie wszystko! Te nieoczywistości dawały mi daleko idącą swobodę interpretacji, a z drugiej strony powodowały efekt WOW w postaci – “a więc tak to sobie wymyślił(a)”.

Świetne miejsce na artystycznej mapie Krakowa. Wpadnijcie tam koniecznie, bo warto! Muzea nie są przecież wyłącznie domeną turystów.